poniedziałek, 20 lutego 2012

Jak to jest z kastracją

Chciałabym tu napisać trochę, jak wyglądała Baxiowa kastracja. Na wstępnie jasno powiem, że jakbym miała wybierać, chyba bym tego nie zrobiła... Ale po kolei :)



Dzisiaj mija dokładnie tydzień od zabiegu, który był przeprowadzany w Klinice Rozrodu zwierząt, przy Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie przez dr wet. Piotra Brodzkiego. Kilka dni wcześniej zrobiłam Baksiowi podstawowe badania. 

Kiedy przyjechaliśmy na umówioną godzinę, wet dał znieczulenie ( próbując nie dać się zagryźć przez Baksa ;) i sobie wyszedł informując mnie, że wróci za 15 minut pokazując miskę i ręczniki ostrzegając że zwierze często wymiotują po znieczuleniu... Ale na szczęście nie było u nas rzyganka!

No i wtedy zaczęła się jazda - po 2 minutach Baskowi zaczęło odejmować czucie w nogach a on czując że dzieje się coś nie tak, zaczął histeryzować, próbować chodzić, skamleć itp. Ostatecznie musiałam położyć się na Baksiu na środku podłogi w gabinecie aby go unieruchomić. Zasypiał 20 minut i ostatecznie musiał dostać kolejną dawkę znieczulenia, bo pierwsza dawka poszła mu tylko w nogi...

Przyjechaliśmy po niego po 4 godzinach, zastaliśmy Baksia w nadal "nawalonym" stanie... straszny widok :( psinka przerażona, ale nadal starająca się zagryźć weterynarza ;) średnio kontrolował nogi, wpierniczał się w futryny, meble itp...

Ale to głupek jest trochę... doskonale wiedział że go boli, a co minutę siadał, kładł się, wstawał i tak w kółko, a przy tym wszystkim przeraźliwie skomlał i piszczał. A ja płakałam... I tak cały dzień.
U weta dopełniliśmy formalności, dostał zastrzyk z antybiotyku i wróciliśmy do domu.
W domu całkowicie zwietrzało znieczulenie, więc zyskując na przytomności umysłu zaczął mniej się wiercić i robić to ostrożnie. Musieliśmy ostrzec sąsiadów, że my się nad nim nie znęcamy tylko biedny kastrat cierpi :)

Pierwsze 3 dni były trudne, Baksio cały czas zawieszał się, był baaardzo niespokojny, prawie nie spał, nie jadł, nie załatwiał się itp.
Wet odradził dawanie przeciwbólowych, ze względu na Baksinkowe problemy z wątrobą i z tego że jest łajza - więc jak go boli, to uważa na rany.

A! Zapomniałam wspomnieć o bardzo ważnej kwestii - u Baksia nie była to standardowa kastracja, bo nasz Panicz był wnętrem - czyli jedno z jajek znajdowało się w jego brzuchu, więc trzeba było ciachać go w 2 miejscach. A do tego przy zabiegu pojawiły się jakieś komplikacje związane z nasieniowodami czy czymś takim (nie pytajcie, nie wiem. Wet powiedział że to bez problemu "naprawił" więc przyjęłam do wiadomości)


3 dnia byliśmy na kontroli, rana goiła się jak marzenie - nic nie sączyło się z niej, nic nie puchło, nie krwawiło itp. I pan doktor zaszył to idealnie - pięknym, równiutkim ściegiem. Powiedział, że na bank Bask sobie nie wygryzie szwów, bo nie ma za co złapać. Nie zauważył jednak, że Panicz jest taki gruby że i tak się nie zegnie żeby to zrobić, ale... ;)

Dzisiaj mija tydzień. Ewidentnie nic mu nie doskwiera :) W żaden sposób nie interesuje się pokrojonymi miejscami, wszystko pięknie się goi.
Ale mam sraczkę, na samą myśl o ściąganiu szwów - Baks nienawidzi żeby coś przy nim majstrować, wścieka się wtedy na poważnie i ludzia majstrującego ratuje jedynie szybki refleks i ucieczka. Ale zobaczymy, jakoś to będzie.

Nie wiem, czy to kwestia przyzwyczajania się do nowego miejsca czy wina kastracji, ale Baks zrobił się dosyć nerwowy. Ma tzw. odpały. Wczoraj np. przybiegł do mnie i zaczął ewidentnie komunikować że chce żeby gdzieś poszła ( nigdy tego nie robi - na spacery wychodzi wtedy kiedy go wyciągniemy)  więc wstałam i podążyłam za paniczem. A ten małpiszon najpierw z nerwem zaczął wąchać buty stojące w przedpokoju a później na nie warczeć, szczekać i gryźć. Jak próbowałam zabrać buty to rzucał się na nas... Wzięłam dziada w szelki i zabrałam na spacer. Schodząc po schodach próbował ugryźć mnie w buty. Po spacerze zachowywał się już normalnie.



Reasumując - nie zdecydowałabym się po raz drugi na zabieg. Poczekałabym, aż zostanie wykastrowany i dopiero wtedy bym go wzięła. Za miękka dupa ze mnie do takich rzeczy. Rozumiem, że w związku z jajkiem niespodzianką było to konieczne (częste nowotwory u wnętrów), ale tak czy siak widok cierpiącego zwierzęcia to dla mnie ogromna trudność.

9 komentarzy:

  1. tęsknie za Tobą, mała gruba Poducho-Smrodziucho :***

    OdpowiedzUsuń
  2. No i co tam u Baksia dzisiaj? Jak się miewa?

    OdpowiedzUsuń
  3. Co słychac u rollmopsa?

    OdpowiedzUsuń
  4. Halo, fanklub się niecierpliwi!

    OdpowiedzUsuń
  5. Prosimy o wieści o Baksiu, tęsknimy!

    OdpowiedzUsuń
  6. mops Didek pozdrawia mopsa Baksika!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam 4 psy, 3 Sunie i 1 pana Psa.
    Nie kastruję, nie sterylizuję - są inne metody!
    Może Cię obrażę, jesteś wysterylizowana, a Mąż wykastrowany? Nie sądzę...
    Dlaczego zwierzakowi robimy coś co sobie nie zrobimy nigdy??

    OdpowiedzUsuń
  8. Beata - nie obrażasz mnie, jesteś po prostu niewykształcona i tyle.
    Poczytaj sobie o wnętrostwie jeżeli chodzisz ze swoimi zwierzakami do weterynarza ( w co wątpię po Twojej wypowiedzi...) to zapytaj. Może spłynie wtedy na Ciebie światło Ducha Świętego i zrozumiesz, że wolałam go wykastrować niż liczyć że będzie tym 1 na 10 psów które nie mają z tym koszmarnych powikłań, zwanych zazwyczaj nowotworem.

    OdpowiedzUsuń